Share
 

 MOJA KA PE. Zorana Srebnikiv.

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Yugi


Yugi


Liczba postów : 20
Join date : 19/07/2015

MOJA KA PE. Zorana Srebnikiv. Empty
PisanieTemat: MOJA KA PE. Zorana Srebnikiv.   MOJA KA PE. Zorana Srebnikiv. EmptyNie Lip 19, 2015 6:14 pm

Imię: Zorana
Pseudonim: Gwiazdka z Belardii
Nazwisko: Srebrnivik
Płeć: Kobieta
Waga: 51
Wzrost: 161
Wiek: 19

Znak zodiaku: Rak
Gildia: samotnicy
Miejsce umieszczenia znaku gildii: mostek (jeśli jakiś znak będzie)
Klasa Maga: 0




Wygląd: Zorana jest szczupłą, raczej niewysoką kobietą o ładnej, smukłej figurze i alabastrowej, aksamitnej cerze bez skazy. Porusza się z nieopisaną gracją, miękkim, kocim krokiem - kiedy idzie zdaje się wręcz płynąć w powietrzu. Jest zwinna, gibka i umięśniona, ale nieprzesadnie. Ma wąskie, blade ramiona, między którymi wyraźnie rysują się jej obojczyki, pod którymi zaś atrakcyjnie znaczą się jej jędrne, okrągłe piersi, większe niż mniejsze, ale nie w wyjątkowo imponującym rozmiarze. Poniżej jej płaskiego brzucha są zaś szerokie, kształtne biodra będące początkiem jej długich, zgrabnych nóg. Na uwagę zasługują również jej łabędzia szyja i delikatne, wprawione w grze na lutni i szermierce dłonie z wysmukłymi palcami zakończonymi zadbanymi, migdałowymi paznokciami.
Kolejną z jej zalet jest niewątpliwie urokliwa twarz. Okrągła, o łagodnym obliczu, z wydatnymi, zarumienionymi policzkami i pełnymi, wąskimi, malinowymi ustami. Ma również duże, śliczne, lśniące oczy o bursztynowych tęczówkach, które w zależności od światła mogą wydawać się nawet czerwonawe lub wręcz złote; i długich, gęstych, czarnych rzęsach. Ponad nimi malują się ostre, wąskie brwi, a poniżej krótki, prosty nos z małym, zgrabniutkim końcem, obsypany bladymi piegami. Na jej wysokie, gładkie czoło opada nierówno przycięta, długa, czarna grzywka. Reszta jej miękkich, jedwabistych włosów spływa kaskadami na jej ramiona i plecy, aż za jej pośladki. Barwa jej włosów jest równie zdradliwa, co tęczówek - pojawiają się na nich ciemnofioletowe lub granatowe refleksy, co zależy od kąta patrzenia oraz barwy i natężenia padającego na nie światła.
Jej cechą charakterystyczną jest piękny, dźwięczny głos chłodnej barwy o szerokiej skali. Idealny do wzruszających, sentymentalnych ballad.

Charakter: Prawdziwy zodiakalny Rak. Zorana jest niezwykle wrażliwa i uczuciowa, łatwo się wzrusza i przywiązuje. Dla najbliższych jest w stanie zrobić wszystko, należy do bardzo bezinteresownych osób. Jest niezwykle towarzyska i wesoła, uwielbia być w centrum uwagi. To typ osoby, który wprost kocha rozpieszczać wszystkich dookoła. Najczęściej śmiało pokazuje uczucia, ale nieraz zdarza jej się chować za maską obojętności. Nierzadko się martwi, choć stara się uchodzić za lekkoducha. Jest łagodna, kobieca i szczera. Jednocześnie nie brak jej odwagi, co odróżnia ją od typowych Raków. Jest chaotyczna, łatwo zmienia zdanie i daje się ponieść emocjom, które przemieniają się jak w kalejdoskopie. Mimo to jest bardzo zdecydowana w swoich działaniach, ambitna i niezwykle wrażliwa na piękno i sztukę. Ma świetną pamięć - długo chowa urazę; odznacza się niesamowitym talentem muzycznym, lirycznym i oratorskim, dzięki czemu z łatwością porywa serca tłumów i jest znaną, uwielbianą powszechnie artystką. Bez trudu jej również przychodzą języki obce, nawet te o najbardziej skomplikowanych dialektach, ale brakuje jej stabilności emocjonalnej i światopoglądowej. Bardzo często jest nawiedzana przez fantazje i marzenia, łatwo odpływa i traci kontakt z jawą. Jest taktowna i dystyngowana, maniery odgrywają w jej życiu i sposobie bycia bardzo istotną rolę, choć kiedyś zupełnie tak nie było. Nigdy nieumyślnie nie sprawi nikomu przykrości.
Prowadzi bogate życie wewnętrzne i liczą się dla niej przede wszystkim uczucia. Często postępuje nielogicznie, albo ma problem z wyjaśnieniem czegoś w konstruktywny sposób, bo są rzeczy, które po prostu “czuje”. Czarnowłosa jest także energiczna i bardzo charakterna. Ma wyjątkowo trudną, złożoną osobowość. Bywa mrukliwa i zgryźliwa, jest próżna i lubi wytykać innym błędy, jednocześnie wprost nienawidzi być krytykowaną. Bardzo łatwo ją urazić, a trzeba zaznaczyć, że jest obrażalska. Potrafi tupnąć nogą i się nie odzywać, póki nie otrzyma zadośćuczynienia. Nienawidzi, jak się jej dogryza lub wyśmiewa, łatwo się wtedy w sobie zamyka i reaguje jak lustro - zaczyna traktować osobę, która sprawiła jej przykrość w taki sam sposób, jak sama została potraktowana. Bywa trochę oderwana od rzeczywistości, ale w żadnym razie nieporadna. Jest także małostkowa i zupełnie nieobiektywna.
Chociaż jest świetnym słuchaczem, nie obchodzi jej opinia innych, zwłaszcza dotycząca jej działań. Jeśli pyta o radę, to po to, by ktoś dał jej odpowiedź, której oczekuje. I tak zrobi, jak zamierza, zwykle chce tylko podbudować swoje ego. W środowisku, które jej nie sprzyja jest zachowuje się po męczeńsku - nic nie robi, żeby zmienić swoją sytuację, ale narzeka. Marudząc daje upust negatywnym emocjom, jednocześnie wołając o uwagę i pocieszenie. Jest niecierpliwa i nieprzewidywalna, też kapryśna i naiwna. Co prawda bardzo ciężko ją oszukać - z powodu swojej wrodzonej empatii instynktownie wie o zamiarach danej osoby, łatwo czyta z ludzi i widzi, kiedy kłamią.
Potrzebuje ciągłego wsparcia i aprobaty. Nie potrafi przyznać się do swoich błędów i słabości charakteru, za to na pochwały jest łasa i puszy się niczym paw. Srebrnivik jest także spontaniczna, rzadko cokolwiek planuje, łącznie ze swoimi wydatkami - jest rozrzutna i ciężko idzie jej oszczędzanie. Błyskotliwa, kreatywna, bezkompromisowa i uparta, pod twardą skorupą skrywa delikatne wnętrze. Sympatyczna, inspirująca i wytrwała.
Duży wpływ mają na nią fazy księżyca. Podczas pełni jest znacznie bardziej drażliwa i konfliktowa, w tym okresie również znacząco jej rośnie libido. Lunatykuje, gada przez sen i uwielbia spać. Zwłaszcza w czasie nowiu. Wtedy najchętniej nigdzie by się nie ruszała, można zaobserwować u niej spadek produktywności.
Uwielbia wróżyć i twierdzi, że jej przepowiednie się sprawdzają. Gwiazdom i planetom jest w stanie powierzyć swoje życie. Jest bardzo przesądna i ufa wszelakim horoskopom, znacznie bardziej niż logicznym argumentom. W życiu kieruje się właśnie swoim odczytywaniem przyszłości z planet oraz intuicji. Zawsze może coś zrobić, bądź czegoś nie zrobić, bo “to jej pechowy dzień”, lub też “gwiazdy nie są w odpowiednim położeniu”.
Dodatkowo: mówi z akcentem wschodniopergrandzkim i jest powszechnie znana, zwłaszcza w Pergrande. Ot, jest jednym z najsławniejszych bardów i muzyków oraz poetów, jacy aktualnie chodzą po świecie.

Historia: 
**20 VI x789**
Otaczał mnie zapach traw, siana i lasu, który wciągałam w nozdrza głębokimi wdechami. Ciche odgłosy cykad. Szumiący w zbożach i rozwiewający moje długie włosy lekki wiatr. Ciepłe, delikatne słońce głaszczące moją twarz jasnymi promieniami. Tyle wspaniałych rzeczy. A ja biegłam, nie zwracając na nie uwagi, z szerokim uśmiechem na ustach, wzbijając bosymi stopami tumany kurzu w powietrze. Wsłuchiwałam się w swój oddech i gnałam przed siebie. Złapałam ostry zakręt, przewracając na ziemię stary drogowskaz. I tak nikt go nie potrzebował. Nikt nigdy nie przejeżdżał przez Alryne. To była zapomniana przez wszystkich mała wioseczka. Nikt się nią nie interesował.
Po szaleńczej gonitwie wypadłam na niewielką polankę za skrajem lasu. Czekał już. Zwolniłam i obserwowałam go bacznie. Jego melancholijny, zamyślony wyraz twarzy, odległy smutek w oczach, lekko skrzywione usta, przy których kącikach gromadziły się już zmarszczki. Patrzyłam na jego silne, pochylone plecy i spracowane, splecione dłonie. Podkradałam się za nim. Nagle odwrócił się i w moim kierunku poszybował podłużny, drewniany przedmiot. Zaskoczyło mnie to, nie sądziłam, że tak szybko mnie usłyszy, ale zdołałam pochwycić lecącą rzecz, przysiadłam bardziej na nogach i podniosłam przedmiot w górę, w porę aby zablokować uderzenie drewnianego miecza. Uff. Westchnęłam w myślach. Było blisko. Odskoczyłam, zamarkowałam cięcie i natychmiast skróciłam odległość wykonując proste pchnięcie.
Niestety nie dosięgnęło mojego celu. Mój miecz został natychmiast zbity, a ja wykonałam piruet, by nie wypaść z rytmu i cięłam na skos, wykorzystując pęd obrotu. Mój przeciwnik uchylił się i przystąpił do kontrataku. Silnymi uderzeniami, które ledwo udawało mi się blokować, zmuszał mnie do cofania się. W końcu, zmęczona już przyjmowaniem jego ataków na klingę mojej drewnianej broni, umknęłam przed kolejnym atakiem rzucając się w lewą stronę i wykonałam przewrót. Podniosłam się szybko i skoczyłam ku mężczyźnie kierując cios w nogi. Przewidział to i wykonał unik. Z niskiej pozycji cięłam w górę po skosie. 
- Źle - usłyszałam. Mój przeciwnik uchylił się przed cięciem, w niezwykłym manewrze przerzucił miecz do lewej ręki i uderzył w dół, w zgięcie nogi, na której opierałam ciężar mojego ciała. Krzyknęłam i upadłam na kolano. Nie przeszkodziło mi to jednak w wybiciu się z drugiej nogi i odskoczeniu. Znów ledwo zdążyłam przed uderzeniem miecza, które trafiło w ziemię, w miejsce, w którym jeszcze przed sekundą miałam nogę. Koziołkując po trawie porwałam z ziemi drugi miecz, który spokojnie spoczywał do tej pory przy pniu, na którym nie tak dawno siedział mężczyzna. Nie hamując podniosłam się płynnie na równe nogi przy kolejnym obrocie. Zaczęłam miękkim, kocim krokiem okrążać mojego przeciwnika. W pewnym momencie spojrzałam na jego prawe ramię i nagle przeniosłam wzrok na lewą stronę jego klatki piersiowej. Chciałam go zmylić. Jednocześnie skoczyłam w jego kierunku i obróciłam się wokół własnej osi, co pozwoliło mi na wykonanie dwóch szybkich cięć w prawy bark mężczyzny i jego prawy policzek. Nawet nie zauważyłam jego zgrabnego uniku. Po prostu nagle poczułam promieniujący ból w lewym nadgarstku. Z ust wyrwał mi się okrzyk zaskoczenia. Moja dłoń automatycznie się otworzyła, a broń upadła na ziemię. Ułamki sekund później kątem oka dostrzegłam lecący w moim kierunku miecz. Odruchowo zasłoniłam się kijem trzymanym w prawej ręce. Broń przeciwnika ze świstem przecięła powietrze tuż koło mojego ucha, a moja własna chwilę później wyleciała w górę. Z impetem spadła kilka metrów dalej. Wtedy miałam już czubek miecza przeciwnika przy gardle/
- Na dziś koniec - mężczyzna powoli opuścił broń. - Mówiłem ci, żebyś nie korzystała z dwóch mieczy. Ledwo nauczyłaś się jednym machać - warknął. - I musisz poprawić pracę nóg.
Kiwnęłam powoli głową. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i podał mi swoją rękę. Odpowiedziałam uśmiechem i wsunęłam moją małą łapkę w jego szorstką, otwartą, dużą dłoń. Pozbierał z ziemi miecze.
- Chodźmy - rzucił, chociaż już szliśmy w kierunku wioski. 
- Dobrze, tato - odparłam i w milczeniu podążyliśmy do domu.


**17 09 x790**
Obudziłam się późno. Powoli usiadłam na łóżku i zaspana, z włosami w nieładzie, opuściłam bose stopy na drewnianą podłogę. Wstałam, przeciągnęłam się i drepcząc do kuchni drapałam się po brzuchu sennym ruchem. Mojego ojca już dawno nie było, jak zwykle wyszedł gdzieś z samego rana.
Usiadłam przy stole i bezmyślnie wzięłam z leżącego na nim talerza placek. Zaczęłam go beznamiętnie żuć. Był bez smaku. Jak wszystko, co przygotowywał mój ojciec; w ogóle nie umiał gotować. Matki nie znałam, widziałam ją tylko na wiszącym w naszej chacie portrecie. Bezwiednie podążyłam do niego wzrokiem. Obraz przedstawiał gładkolicą, piękną kobietę, uśmiechającą się tajemniczo. Jej czarne włosy okalały jej okrągłą twarz. Łagodne spojrzenie jej złotych oczu otoczonych wieńcem długich rzęs było jednocześnie poważne i świdrujące. Lubiłam ją sobie wyobrażać jako kobietę wielkiej odwagi i siły. Myślałam czasem o niej, jaka była i zastanawiałam się, czy jestem do niej podobna.
Sięgnęłam po kolejnego placka, a mój wzrok przesunął się na dwa skrzyżowane miecze wiszące na ścianie obok. Pod nimi zawieszona była tarcza podzielona na cztery części. W każdej z nich było jedno zwierzę: wilk, jeleń, niedźwiedź i lis, a w środku, na skrzyżowaniu linii, korona. Wiedziałam już, że to herb dawno nieistniejącego państwa - Królestwa Kaldan, które zniknęło z mapy przed dwudziestoma laty. Kiedy się urodziłam, Królestwo należało już od ośmiu lat do Pergrande, a Kaldańczycy musieli zapomnieć o swoim narodzie. Ale mój ojciec nie zapomniał. Odkąd pamiętałam, uczył mnie historii tych ziem, nie tylko tego, że Kaldan niegdyś obejmowało Alryne, Ekialdeę i Belardię, a także sięgało aż do Bedraki, ale też tego, że było rządzone przez cztery wielkie rody reprezentowane w herbie przez cztery leśne zwierzęta - a moja rodzina, Srebrnivik, była w nim wilkiem. Ojciec był wielkim patriotą. I chciał, żebym i ja pałała miłością do kraju, który nie istniał. To było trochę irracjonalne, ale... Czułam jakąś dziwną nostalgię, kiedy myślałam o Kaldan. O tym, że moja matka i mój ojciec należeli do zupełnie innej społeczności, o odmiennej mentalności i tradycji od tych obecnych w Pergrande. O tym, że Pergrande to trochę sztuczny twór, zlepek wielu narodowości i sposobów myślenia. Że nie ma racji bytu. Przemawiało to do mnie. I przemawiały do mnie hasła wolnościowe. 
A wolność miała dla mnie kształt miecza. Od dawna wisząca u nas na ścianie broń mnie fascynowała. Właściwie odkąd pamiętałam. Szybko połączyłam te ostre kawałki stali z szorstkimi dłońmi mojego ojca i jego lekkim niedowładem lewej nogi, na którą nieco kulał oraz blizną na lewym oku. Wiem, że zyskał ją w walkach o Kaldan. I że poznał moją matkę, kiedy siłą zmusili go do odwrotu z pola bitwy i opatrywali w obozie. Zakochali się natychmiast. Potem były jeszcze inne walki, z których wracało wciąż mniej żołnierzy. Ojciec opowiadał, jak matka za każdym razem żegnała go ze łzami w oczach, nie będąc pewną, czy wróci. I tak samo go witała. Rzewnym płaczem, ale płaczem radości. Jakiś czas później ich ostatnie siły zostały rozbite. Ojciec stracił twarz, gdyż dobrowolnie złożył broń. A to dlatego, że moja matka była w ciąży. Chciał, żeby jego dziecko wychowywało się z ojcem. Gdyby nie to, z pewnością z radością i dumą odrzuciłby propozycję kapitulacji i z podniesioną głową poszedłby na śmierć. Rodzina była dla niego ważniejsza. Jeśli jednak chodzi o to, co działo się później, wiem mało. Domyślam się, że to bardzo bolesne wspomnienia dla mojego ojca. Stracił syna. Nie do końca wiem jak, ale musiało to być bardzo okrutne i traumatyczne. Bo kiedy pierwszy raz poprosiłam ojca o miecz ze ściany, podał mi go bez wahania. Jakby uważał, że muszę umieć się bronić. Pamiętam to uczucie. Było niesamowite. To, jak rękojeść leżała w mojej drobniutkiej dłoni, jeszcze mniejszej niż teraz. Jak broń cudownie mi ciążyła. Jak lśniła w świetle kaganka. Następnego dnia ojciec zabrał mnie na polankę i wręczył wyciosany mieczyk. Pokazał, jak go trzymać i jak nim machać. I pokazywał mi wciąż więcej i więcej. Widział, jak lśniły mi się oczy, kiedy słyszałam ten świst broni przecinającej powietrze. To niewątpliwie najpiękniejszy dźwięk na ziemi. 
Moja dłoń musnęła pusty talerz. Wszystkie bezsmakowe placki zniknęły. Byłam wygłodniała po wczorajszym treningu. I zmęczona. Dalej czułam znajomy, tępy ból w mięśniach. Ale mimo to wstałam, ubrałam się w lnianą koszulę, bryczesy z miękkiej skóry, wysokie oficerki na lekkim obcasie, długie rękawiczki bez palców i splotłam swoje gęste włosy w ciasny warkocz. Na koniec zarzuciłam na siebie moją lekką, skórzaną zbroję i wziąwszy drewniane miecze, wyszłam z chaty. Ćwiczyłam codziennie. Czasem z ojcem o poranku, teraz często sama, kiedy tyle umiałam. Wieczorami siadaliśmy przy blasku świec i czytaliśmy. Uczył mnie pisma, geografii i matematyki. Tata był bardzo mądry. I trochę szorstki, poważny. Rzadko kiedy się uśmiechał. Ale bardzo go kochałam. 
Wskoczyłam na konia stojącego przy naszym domu. Stara szkapa ugięła się lekko pod moim ciężarem, ale posłusznie dała się prowadzić. Poklepałam ją po szyi. Była cudowna. Ojciec mówił, że służyła mu w wojsku, podczas bitew, kiedy była jeszcze młoda. Teraz straciła trochę, głównie siły, osiwiała odrobinę, ale wciąż była chętna i rącza. Kochałam na niej galopować po drodze i lesie, jednak nigdy daleko się nie zapuszczałam. Teraz też dojechałam na znajomą polankę i puściwszy klaczkę luzem odnalazłam obtłuczone już z kory drzewo. Podrzuciłam miecze w dłoniach i chwyciwszy je pewnie zaczęłam swój codzienny trening. Puste uderzenia moich drewnianych mieczy o pień wypełniały mi myśli. Wykonywałam skomplikowane obroty i zmieniałam schematy ataków. Pochłaniało mnie to całkowicie. W końcu padłam bez sił na chłodny, leśny mech. Włosy lepiły mi się do czoła, a ręce i nogi drżały, ale miecze wciąż ściskałam. Jakby zależało od tego moje życie. Bo zależało. "Wojownik nigdy nie puszcza swojej broni. To tak, jakby pozwolić swojej ręce odpaść. Miecz to przedłużenie twojego ramienia, twoje ciało. Musisz być z nim jednym". Słowa mojego ojca. A ja czułam tę jedność. Całym sercem. A to uczucie było wręcz uzależniające.
Leżałam na ziemi krótką chwilę. Aż mój oddech całkowicie się uspokoił. Wtedy usłyszałam świst cięciwy i odgłos strzały wbijającej się w drzewo. Uśmiechnęłam się półgębkiem. Podniosłam się powoli. Czułam, że mech odcisnął mi się na policzku, a we włosach i na ubraniu mam zeschnięte liście. Absolutnie mi to jednak nie przeszkadzało. Włożyłam miecze do prowizorycznych pochw umieszczonych na moich plecach i cichym krokiem podążyłam w kierunku źródła dźwięku.
Po kilkunastu krokach zza drzew wyłonił się obraz skupionej, ciemnowłosej dziewczynki o bardzo znajomej buzi. W rękach dzierżyła łuk. Była wyprostowana jak jej strzała i napięta jak cięciwa, którą zamierzała zwolnić. Ja jednak miałam inne plany. 
Zakradłam się od tyłu i...
- BUUUU! - Krzyknęłam, zwalając dziewczynkę z nóg.


**07 V x791**
Leżałam na drewnianej podłodze w moim domu. Promienie słoneczne wpadające z okna oświetlały mi klatkę piersiową i twarz. Wpatrywałam się w sufitowe krokwie i migoczące w słońcu drobinki kurzu przelatujące mi nad głową. To wszystko było takie nierealne. A mimo to wciąż piekły mnie oczy, a gardło płonęło żywym ogniem. Nie, to się nie działo. Łapałam powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg. To nie mogło się dziać. W pomieszczeniu słychać było tylko mój przerywany, histeryczny oddech. To nie mogła być prawda. Mój płytki, nieregularny oddech przerodził się w cichy szloch. Pociągając nosem przewróciłam się na prawy bok i przymknęłam oczy, mając nadzieję, że powstrzyma to płynący z nich potok gorących łez.
Ojca nie było. Kiedy tylko znalazłam naszą klaczkę leżącą bez życia na podwórku pod naszą chatą, ojciec kazał mi wrócić do środka, a sam ją zabrał. Nie pozwolił mi się z nią pożegnać, nic... Nie mogłam nawet jej dotknąć. Widziałam, że dla niego to również był cios. W jego zwykle spokojnych, melancholijnych oczach widać było głębokie cierpienie, które najczęściej udawało mu się świetnie ukryć. Ale ja wiedziałam. Byłam przecież jego córką. Jego jedynym dzieckiem.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i szybko otarłam łzy. Wstałam gwałtownie, aż zakręciło mi się w głowie. Poklepałam się kilka razy po policzkach. Nie chciałam, żeby widział, że płakałam. Musiałam być silna. Dla niego. Odetchnęłam parę razy głęboko, starając się pozbyć palącego ucisku w gardle. Poczułam, jak delikatnie bierze mnie za rękę. Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się smutno. Nie odwzajemnił uśmiechu. Trzymając mnie za dłoń, wyprowadził mnie z domu i poprowadził do lasu, lekko zarośniętą, niknącą gdzieniegdzie w runie ścieżką.
Po kilkunastu minutach marszu wyszliśmy na drobniutką polankę. Znajdowały się na niej trzy wybrzuszenia, jeden wyraźnie większy i świeży - przypominał wielki kopiec; pozostałe dwa były zarośnięte trawą. U szczytu każdego z nich rosło drzewo. Cienkie i dosyć młode przy pierwszych dwóch, przy trzecim wyraźnie nowiutkie - malutkie, kilkunastocentymetrowe, z trzema listkami; przypominające bardziej gałązkę niż drzewo. 
Dopiero po chwili zobaczyłam leżące na nich jasne, okrągłe kamienie. Podeszłam bliżej. Moja dłoń wysunęła się powoli z większej dłoni mojego ojca. Podeszłam bliżej. Wciągnęłam ze świstem powietrze.

    Drago Srebrnivik
    Vesela Srebrnivik
    Gwiazdka

Zakryłam sobie usta dłonią, aby mój ociec nie słyszał cichego szlochu, który próbował wyrwać się mi z gardła. Znów mój oddech stał się przerywany, chaotyczny, a z oczu pociekły łzy. Stałam tyłem do ojca, nie chciałam, żeby widział, jak płaczę. Więc to tu... To tu leżała moja matka. I mój brat. I klacz mojego ojca. Gwiazdka. Nigdy nie zdradził mi jej imienia. Z jakiegoś powodu głęboko poruszyło mnie jego nagłe odkrycie. I fakt, że moja rodzina spoczywała na cichej polanie, w spokojnym, szumiącym lesie, pod drzewami. Próbowałam powstrzymać płacz.Nagle objęło mnie silne ramię. Kiedy zaczęło delikatnie drżeć, już nie mogłam udawać, że wcale się nie mazgaję. Gdy zdałam sobie sprawę, że również mój ojciec - najsilniejszy i najtwardszy, najmężniejszy pod słońcem - roni łzy, z moich oczu ruszył prawdziwy potok, a moje cichutkie chlipanie zamieniło się w najprawdziwszy, nieelegancki ryk. Moje ciało drżało w rozpaczliwym spazmie. 


**13 XII x791**
Skrobałam coś na papierze, uśmiechając się do siebie. Słowa same mi się układały. Nie musiałam nawet myśleć o tym, co napiszę. Pełgający delikatnie płomyk świecy wprowadzał niesamowity nastrój, oświetlając rozrzucone wokół mnie pergaminy, woluminy i księgi. Połowa tego wszystkiego, to była poezja. 
Księżyc wysrebrzył niebo — a miejskie podwórze
Ostro na nim wyrzyna czarnych murów brzegi,
Łyskają w cieniu tylko szkłem okien szeregi —
Tam... w puchach toną ludzkich ciał lilie i róże...
Słowa spływały mi z palców. Zamoczyłam delikatnie pióro w atramencie i postawiłam jeszcze kilka znaków na papierze. Po chwili rozluźniłam palce i przeciągnęłam się, mrucząc cicho. Oparłszy łokcie na biurku, a głowę na rękach, obrzuciłam zmęczonym spojrzeniem cały bałagan otaczający moje biurko. Było już późno. Powinnam iść spać. Dobrze by było, żebym była wypoczęta na poranny trening. A zamiast tego ślęczałam przy świecy i pisałam niewiele znaczące frazesy na martwym drzewie. 
Skrzywiłam się pod nosem. Dzielenie swojego czasu między dwie pasje było niezwykle trudne. I niezwykle męczące. Po nocach składałam wiersze, a dnie spędzałam na machaniu mieczem, choć stało się to dla mnie tak naturalne, że mogłabym robić to z zamkniętymi oczami. Kiedyś, kiedy zajmowałam się tylko fechtunkiem, wszystko było prostsze. Poświęcałam temu prawie cały swój czas, wolne chwile zaś przeznaczając na beztroskie zabawy z Nakano. Teraz nie dosypiałam, aby wyrwać parę chwil na czytanie bądź pisanie.
Moja przygoda z poezją zaczęła się, kiedy ojciec pokazał mi swój ulubiony tomik. Tomik napisany przez moją matkę. Cała kolekcja ksiąg w naszej bibliotece należała do niej. Wtedy pierwszy raz widziałam, by dotykał czegoś, co do niej należało. Tak. Kiedy zmarła Gwiazdka, pierwszy raz postanowił pokazać mi coś, co było jej, co zawierało w sobie jej serce i duszę. Pochłonęło mnie to. Miałam taki sam zapał do słów, co moja matka. A jej wiersze mnie inspirowały. Zaczynałam od prostych rymowanek, teraz pisałam przeważnie białe wiersze. Chciałam mieć coś do powiedzenia, do przekazania. Chciałam, by moja poezja miała sens i znaczenie. Ale jak miałam dotykać ludzkich serc, skoro całe życie mieszkam w zabitej dechami wiosce i nie robię nic, poza machaniem mieczami?
Wstałam, odpędzając nieprzyjemne myśli. Podeszłam do regału z książkami i zaczęłam w nim szperać. Znałam wszystkie księgi na pamięć, ale uwielbiałam w nim buszować. Zawsze marzyłam, że znajdę coś nowego. Coś, co na nowo mnie poruszy. Coś, co wskaże mi drogę. Teraz nie wiedziałam, co mam robić. Po co uczyć się czegokolwiek, jeśli całe życie spędzę w Alryne? Po co znać historię Kaldan, po co uczyć się walki mieczami, po co pisać? I tak nie miało to wpływu na innych ludzi. I tak nie mogłam nic zrobić z tymi umiejętnościami.
Potok moich czarnych myśli przerwało natrafienie mojej dłoni na coś metalowego, wewnątrz jednej z półek. Ogarnęła mnie nagła ciekawość. Zdjęłam wszystkie książki stojące na owej półce i przyświeciłam sobie migoczącym kagankiem. To wyglądało jak... Jak schowek. Ukryty schowek. Nie był jednak zamknięty żadnym mechanizmem, po prostu dobrze schowany pod ogromną księgą o niezbyt zachęcającym tytule. Otworzyłam go drżącymi rękami i sięgnęłam do środka. Powoli wyjęłam płaski przedmiot, który okazał się być obitym w miękką skórę niewielkim tomikiem. Otworzyłam go wstrzymując oddech.
Vesela Srebrnivik
Poezja śpiewana

To, co przeczytałam, sprawiło, że zaparło mi dech w piersiach. Znalazłam tom pieśni mojej matki! Serce zaczęło bić mi jak oszalałe. Zaczęłam niecierpliwie przerzucać kartki, dawno nie byłam tak podniecona. Stronice były zapisane wąskimi i pochyłymi literami z zawijasami, łudząco podobnymi do mojego pisma. Pod słowami znajdowały się nuty lub akordy, zależnie od rodzaju melodii. Chłonęłam wszystko jak gąbka, radując się tymże niezwykłym znaleziskiem. Chciałam umieć to zaśpiewać. Pragnęłam umieć zaśpiewać każdy z tych wierszy. Ale najpierw musiałam nauczyć się czytać nuty i akordy - słowem: dźwięki. Wiedziałam, że ojca nie ma co o to prosić. Pewnie nie potrafił - wszak był wojakiem, nie muzykiem. Ale w wiosce mieszkał pewien flecista...


**03 X x794**
W pośpiechu chwyciłam wypełniony po brzegi plecak podróżny, moje miecze, które dostałam na dwunaste urodziny od ojca, tomik moich wierszy i pieśni oraz Poezję śpiewaną mojej matki. Wybiegłam z domu nieoglądając się za siebie i powstrzymując z ledwością łzy. Musiałam. Musiałam to zrobić. To była moja jedyna szansa na prawdziwe życie. Jedyna szansa na wyrwanie się z tego padołu sielskości, nudy i spod klosza mojego ojca.
Popędziłam po piaszczystej drodze, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Minęłam przewrócony znak. Alryne. Łzy coraz bardziej cisnęły mi się do oczu, ale biegłam co sił.
- Zoooraaa~ - wołała dziewczyna o krótkich, rudych włosach i śmiejących się oczach machając do mnie. Miała na sobie obszerne, zwiewne czerwone spodnie i krótką czarną kamizelkę, a na nadgarstkach i kostkach bransolety z dzwoneczkami. Siedziała na wozie zaprzężonym w dwa kłusujące siwki. Powóz turkotał na nierównej drodze i zostawiał za sobą kurzowy ślad.
- Pośpiesz się! - krzyknęła i zaśmiała się perliście. Uśmiechnęłam się lekko przez łzy i przyspieszyłam. Po chwili truchtałam już równo z wozem i wrzucałam na niego swoje rzeczy.
 - Zorana! - usłyszałam nagle gromki głos. Serce mi stanęło. Zaczęłam się bardziej spieszyć. Nie. Nie zatrzyma mnie. Nic mnie nie zatrzyma. 
- Zorana! Zorana, stój!
Nie reagowałam. Wdrapałam się na wóz i usiadłam koło rudowłosej dziewczyny. Położyła mi dłoń na kolanie i uśmiechnęła się do mnie uspokajająco. A ja obserwowałam zarys postaci mojego ojca, biegnącego za powozem. Rozpoznawałam jego barczystą sylwetkę, niski głos i kołyszący się chód. Nigdy wcześniej nie widziałam jednak, jak biega. Nigdy tego nie robił. Zacisnęłam powieki i odwróciłam głowę.
- Zorana! Córeczko, zaczekaj! - słyszałam jego błagalny, załamujący się głos. - J-ja nie chcę cię zatrzymywać!
Wtedy coś mnie tknęło. Nie chce mnie zatrzymywać? Nie chce mi zabronić? To... Czy to znaczy... Czy to znaczy, że będę mogła normalnie się z nim pożegnać?
- Ervin! Ervin, zatrzymaj się! - zawołałam do powożącego. Wóz zwolnił, a ja z niego zeskoczyłam i rzuciłam się w ramiona mojemu ojcu. Objął mnie i trwaliśmy tak przez chwilę. W końcu odsunął się ode mnie i ujął mnie za ramiona.
- Chciałem... Chciałem ci coś jeszcze dać - rzekł. Ból w jego oczach i jego drżący głos były jak szpilki wbijające się w moje serce. Zacisnęłam usta i pokiwałam powoli głową. Zdjął zawiniątko ze swoich pleców i podał mi je z dziwnym namaszczeniem.
- Nie otwieraj. Jeszcze nie teraz - powiedział, kiedy zaciekawiona zaczęłam rozwijać papier. Cofnęłam rękę i podniósłszy wzrok spojrzałam mu w oczy. Delikatnie pogłaskał mnie po głowie, a ja znów poczułam się jak mała dziewczynka.
- Uważaj na siebie - powiedział. - Pisz do mnie. Bądź szczęśliwa. Będę... Będę czekał. Zawsze.
Przez jego łamiący się głos nie mogłam się już dłużej powstrzymywać. Wybuchłam płaczem. Objął mnie po ojcowsku, a ja poczułam, że on również drży. W końcu mnie puścił i pchnął lekko w kierunku powozu, uśmiechając się smutno na pożegnanie. Ja powoli wsiadłam i rudowłosa dziewczyna przytuliła mnie czule. Oparłam jej głowę na ramieniu. Wóz ruszył. Wciąż chlipiąc pod nosem obserwowałam, jak sylwetka ojca zmniejsza się i zmniejsza, jak niknie w tumanach kurzu wzbijanych przez wielkie koła bryczki trupy teatralnej.
Kiedy i on, i Alryne, i całe moje dotychczasowe życie znikło na horyzoncie, zaczęłam odwijać z papieru pakunek, który przekazał mi ojciec. Oniemiałam. Po chwili miałam w rękach najpiękniejszą lutnię, jaką mogłabym sobie wyobrazić i małą książeczkę. Kiedy otworzyłam ją niepewnie i przeczytałam pierwsze słowa, znów rozpłakałam się na dobre. 
Pamiętnik Veseli
Na lutni też było wyryte jej imię.



**25 VIII x797**
Czarne konie, czarne wichry dwa, unoszą mnie, unoszą,
nie chcą wody pić, o jadło mnie nie proszą.
Czy powietrza tak mi mało,
czy mnie piekło zawołało,
że pomykam jak na skrzydłach, wilki płosząc?


Zaśpiewałam pierwszą zwrotkę, uderzając delikatnie w struny lutni. Uśmiechnęłam się do widowni delikatnie i kontynuowałam smętną balladę. Łzy dam siedzących na ławach mile mi schlebiały. Nawet mężczyźni wyglądali na wzruszonych. Starałam się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej przejmująco.
Kiedy zagrałam ostatni akord, nastała zupełna cisza. Nikt się nie odzywał, nikt nic nie mówił. Wsłuchując się bardziej można było dosłyszeć tylko ciche chlipanie tych co bardziej dotkniętych smutną pieśnią. Po chwili jednak cała sala wybuchła w aplauzie i euforycznej wrzawie. Wstałam i szczerząc się do widowni, ukłoniłam się głęboko. Słyszałam, jak skandują mój przydomek. Gwiazdka, Gwiazdka! Muzyka dla moich uszu. Wreszcie czułam się doceniona, żywa. Kochali mnie. I te emocje na ich twarzach...
Zeszłam ze sceny, a za kurtyną natychmiast rzuciła się na mnie Iskra.
- Wspaniały występ! - zaświergotała ruda. Odsunęła się ode mnie nieco i ujęła mnie za ramiona, a jej twarz zmieniła się z wesołej i zarumienionej na smutną.
- Idealny. Zwłaszcza... Zwłaszcza na pożegnanie.
Widziałam, jak zadrżały jej wargi, kiedy powoli opuściła głowę, żebym nie widziała jej łez.
- Hej... Nie płacz... - odparłam miękko, kładąc jej dłonie na policzkach i delikatnie podnosząc głowę w górę.
- Przecież to nie jest nasza ostatnia chwila. Jeszcze się spotkamy. Zwłaszcza, że możecie mnie odwiedzać. Nie będę nigdzie zamknięta i przetrzymywana - prychnęłam i uśmiechnęłam się do niej uspokajająco. Uśmiechnęła się do mnie w odpowiedzi, choć widziałam, że miała z tym trudności. Kciukami otarłam łzy z jej policzków i objęłam ją mocno. Puściłam ją, kiedy jej ciało przestało drżeć od płaczu. Pogładziłam ją pokrzepiająco po ramieniu i odwróciłam się do stojącego koło nas wysokiego mężczyzny z dużą, czarną brodą.
- Dziękuję za wszystko, Ervin - ujęłam jego dłoń. - Za to, że zabrałeś mnie z Alryne i pozwoliłeś do was dołączyć. Za twoje cenne nauki... Za pomoc w zrozumieniu słów matki... - przygryzłam wargę czując, że łzy cisną mi się do oczu. Tak jak wcześniej Iskra, zwiesiłam głowę, żeby nie widać było moich łez. 
- No już, Mała Gwiazdko... 
Kiedy przyciągnął mnie do siebie swoimi silnymi ramionami i przytulił, głaszcząc po głowie jak jeszcze parę lat temu mój ojciec, straciłam kontrolę nad swoimi emocjami. Zaczęłam chlipać w jego ramię. Starałam się to mimo wszystko robić jak najdyskretniej, nie chciałam, by reszta trupy widziała moje łzy. A Ervin... Ervin był moim mentorem. Uczył mnie, jak poprawić mój wokal, pokazywał mi, jak korzystać z mojej lutni, wraz ze mną interpretował wiersze i słowa zapisane ręką mojej matki, pomagał mi w doskonaleniu moich własnych pieśni i poezji, a także... Pomógł mi odkryć mój talent magiczny, który odziedziczyłam po matce. Dzięki niemu i jej zapiskom zdołałam opanować tę wrodzoną moc.
Kiedy uspokoiłam oddech i pożar w gardle i pod powiekami, odsunęłam się od niego powoli i uśmiechnęłam się do niego smutno. Powiodłam spojrzeniem po reszcie zebranych. Byli tam Adin, Storczyk, Cava i Jaskółka z Elią i Fabjanem. Wszyscy uśmiechali się do mnie, niektórzy przez łzy, każde z nich miał dla mnie dobre słowo na pożegnanie. "Powodzenia". "Trzymaj się". "Baw się dobrze". "Kochamy cię". Ja ich też kochałam.
Uściskałam wszystkich, ktoś podał mi moje bagaże. Jak w transie przymocowałam wszystko do siodła, sprawdziłam jeszcze, czy wypełnione po brzegi juki dobrze się trzymają. Wsiadłam na siwego wałaszka, który prychnął i zadrobił kopytem w odpowiedzi.
Już skracałam wodze i unosiłam dłoń na pożegnanie, kiedy dopadła mnie zalana łzami Iskra.
- P-powodzenia... w Ekialdei. Ucz się p-pilnie - wymamrotała przez łzy i pociągnęła nosem. Moje usta ułożyły się w smutny uśmiech na widok jej zapłakanej i zasmarkanej twarzy.
- Pochyl się i zamknij oczy - dodała jeszcze, a ja zrobiłam, co nakazała. Po chwili poczułam, jak coś chłodnego oplata moją szyję. 
- To dla ciebie, żebyś... Żebyś nigdy o mnie nie zapomniała!
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, ruda chlasnęła mojego konika po zadzie, a on ruszył pełnym galopem. Odjeżdżając tak odwróciłam się i pomachałam im na pożegnanie. W odpowiedzi uniosło się kilkanaście dłoni. Po chwili straciłam ich z oczu. Wtedy dotknęłam tego, co Iskra zostawiła mi na szyi. Moje palce natrafiły na wisior z chłodnego w dotyku kamienia księżycowego i pereł. Znów emocje wzięły górę. I rozpłakałam się. Ale tym razem nikt nie klepał mnie pocieszająco po ramieniu. Towarzyszyły mi tylko gwiazdy i księżyc. I tak zaczęła się moja kolejna podróż ku przyszłości.


**13 XI x800**
- A teraz, na zakończenie... Gwóźdź programu oraz największa artystka wieczoru... Gwiazdka z Belardii!
Kiedy prowadzący mnie wywołał, z gracją wyszłam zza kurtyny i uśmiechem odpowiedziałam na gromkie owacje. Skłoniłam się elegancko i usiadłam na przygotowanej dla mnie pufie. Brzdąknęłam kilka razy na lutni, dostrajając ją nieco i zaczęłam od swojego pierwszego utworu. Tego, od którego wziął się mój przydomek.
O, najjaśniejsza z jasnych gwiazd, 
prowadź nas w białą dal.
Wyciągnij nas spod kołdry mgieł 
w rześki dzień, złoty jak dźwięk.

Widownia zamilkła momentalnie. Wsłuchała się w moje słowa i melodię, chłonąc je i starając się nie uronić ani jednego dźwięku. Wiedziałam, że wszystkie oczy i uszy w sali były skupione na mnie. Wyłącznie na mnie. To było obezwładniające uczucie. Czułam się uwielbiana. Czułam, że każde moje nawet najlżejsze dotknięcie opuszkami palców struny wprawia w drżenie nie tylko ją, ale także serca zebranych. Czułam, jakbym miała władzę nad ich umysłami i uczuciami, jakbym mogła na nie wpływać, manipulować nimi. I tak było. Uśmiechałam się do siebie, nie przestając śpiewać.
Lubiłam grywać koncerty. Pozwalało mi to zapomnieć o upokorzeniach i nieprzyjemnościach, jakich doświadczałam w ostatnim roku swojej nauki na Uniwersytecie Ekialdejskim. To nie tak, że sobie nie radziłam. Miałam świetne wyniki. Ale wszyscy zazdrościli mi mojej sławy. I tego, że zdołałam osiągnąć sukces w tak młodym wieku, jeszcze przed zdobyciem doświadczenia. Widziałam to, tę chorobliwą zazdrość, nie tylko w ich oczach, ale również w ich aurach. Nie mogli mnie oszukać.
Jak zwykle mój występ zakończył się aplauzem na stojąco. Wypiłam przy barze kielonek nalewki z porzeczek i wzięłam od karczmarza moje rzeczy i zapłatę. Lutnię i miecze umieściłam na krzyż na plecach i sprawdziłam, czy wszystkie paski dobrze trzymają. Resztę miałam przypasaną do biodra, łącznie z mieszkiem wypchanym monetami i zakrytą płaszczem.
Gdy wyszłam z karczmy była już głęboka noc. Księżyc wisiał wysoko na niebie, a chłodne powietrze pełzało mi po skórze. Mój oddech zamienił się w białą mgiełkę. Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się. Była pełnia. To dlatego czułam się tak pełna sił.
Szparkim krokiem ruszyłam przez puste, ciemne uliczki. Mogłam sobie przyświecić prostym zaklęciem, ale mrok działał na mnie wyjątkowo kojąco. Pogrążona w świecie fantazji nie zorientowałam się, że oprócz moich kroków w zaułku rozległ się odgłos jeszcze paru innych obcasów stukających o bruk, dopóki moim oczom nie ukazało się kilka zakapturzonych postaci, gdy wreszcie wróciłam do rzeczywistości.
Zatrzymałam się, zaskoczona, a oni mnie otoczyli. Pięciu. Phi, co to było dla mnie. Nie bałam się ani trochę. Hardo spojrzałam w oczy temu naprzeciwko mnie.
- Prosimy twoją sakiewkę - rzucił z parszywym uśmieszkiem.
- Nie ma mowy - prychnęłam w odpowiedzi i uniosłam dumnie podbródek. Rzezimieszek westchnął.
- Mam na myśli, bardzo ładnie prosimy - wysyczał, wciąż się uśmiechając, jednak tym razem odsłonił niby od niechcenia poły swojego płaszcza, a ja dostrzegłam kilka noży zatkniętych za pas.
- Mam na myśli, absolutnie nie ma mowy - uśmiechnęłam się równie paskudnie co on. Całe życie uczyłam się machać tymi cholernymi mieczami, taki gnój z jakimś małym nożykiem nie będzie mi podskakiwał. 
Na drugim końcu alejki dostrzegłam jakąś postać. Z pewnością facet, sądząc po kroku. Wysoki, muskularny. I chyba... Chyba coś jadł... Otaczała go złowroga aura. Znacznie bardziej złowroga, niż pozostałych.
- Jeśli nie chcesz po dobroci... - warknął oprych i sięgnął do pasa, a ja powoli dobyłam moich mieczy. Zabawimy się. A dawno nie miałam okazji kogoś sprać na kwaśne jabłko. Klingi wysunęły się z cichym sykiem. Ach, ten szczęk stali sprawiał, że drżałam.
Nie dałam ani sekundy temu za mną. Obróciłam się na pięcie i chlasnęłam go jednym ostrzem przez pierś, a drugie podążało za pierwszym, jednak było znacznie wyżej. Kiedy przecięłam jego policzek i nos, krew bryznęła w moim kierunku. Będzie miał paskudną bliznę. Nie chciałam go jednak zabijać. Albo raczej... Jeszcze nie byłam co do tego zdecydowana. 


Umiejętności:  szermierz III, zapasy magiczne I, support I
(do wykupienia potem: skrytobójca, w czepku urodzony, kumulacja energii, zmysł walki)

Ekwipunek: 

  • dwa miecze jednoręczne o lśniących, śliwkowych klingach, które podczas walki migoczą jasnym, fioletowym światłem (długość klingi 86 cm, szerokość 6 cm, długość rękojeści 18 cm)
  • lutnia
  • lekka półzbroja
  • notes zapisany jej poezją i tekstami
  • pióro wieczne
  • mieszek z oszczędnościami
  • naszyjnik z pereł i kamieni księżycowych w srebrze 


Rodzaj Magii: Magia Księżycowej Aury - magia przede wszystkim wspomagająca. Opiera się na wytwarzaniu aur oraz odczytywaniu i wpływaniu na aury organizmów żywych - wzmacnianiu przymiotów swoich i sojuszników, prostym leczeniu oraz osłabianiu przeciwników. Użytkownik czerpie z mocy księżyca, a zaczarowane obiekty emanują srebrzystobiałą poświatą, stąd nazwa. Samą moc księżyca można zmaterializować wytwarzając obiekty z energii magicznej.
Aura - rodzaj energii objawiającej się jako kolorowa poświata wokół obiektów żywych i nieożywionych oraz w otoczeniu. Aura fizyczna największe natężenie (jeśli chodzi o organizmy żywe) ma w punktach witalnych, żyłach, uszkodzeniach, ważnych organach i miejscach wymagających leczenia. Wpływając na nią można zatem wpłynąć na stan czyjegoś organizmu. Aura psychiczna jest odzwierciedleniem panującego nastroju, emocji - dlatego też z aury można korzystać jak z detektora kłamstw, można również łatwo dostrzec relację łączącą dwie osoby. Aura zatem dostarcza podstawowych informacji na temat magii danej osoby, jej stanu zdrowia i psychiki oraz pozwala tymi przymiotami manipulować. (moc Zorany nie jest jednak tyle silna, by pozwolić jej ingerować w niektóre z powyższych - np. w relację łączącą dwie osoby - ale może je dostrzec) Aura zostawia również ślad w otoczeniu, który z czasem blednie, ale kiedy jest wystarczająco wyraźny, można go dostrzec i kogoś wyśledzić.

Pasywne Właściwości Magii:

  • srebrne dłonie - doskonale zna się na pierwszej pomocy i ludzkiej anatomii oraz umiejscowienia różnych żył, organów i punktów witalnych, wykonuje świetne masaże, jej dotyk jest kojący i lekko uśmierza ból. Dodatkowo jej ręce lśnią bladym światłem, co pomaga w ciemnościach
  • księżycowa aura - jej aura jest silniejsza niż innych; dziewczyna regeneruje się szybciej, dzięki czemu rzadko choruje i nie bolą ją mięśnie z przepracowania, ma podwyższoną ogólną sprawność fizyczną, jest bardziej wytrzymała, ma wyostrzone zmysły. Zaklęcia wpływające na jej ciało lub umysł (klątwy, buffy/debuffy, iluzje) mają na nią mniejszy wpływ. Tyczy się to zaklęć za równo mających jej pomóc, jak i tych, których zadaniem jest osłabić ją (nieznacznie, w granicach pwmki)
  • nocny marek - silniejsza w nocy, zwłaszcza w pełni - za to nów wpływa na jej magię niekorzystnie
  • cichociemna - aura Zorany jest zawsze srebrzysta, co innym użytkownikom magii aur uniemożliwia "odczytanie" dziewczyny. Tylko ona widzi prawdziwe barwy swojej aury. Dodatkowo może wpływać na jej widoczny kolor (musi bardzo się skupić), aby kogoś oszukać.
  • trzecie oko - czyli odczytywanie aury. Z aury można wywnioskować nie tylko, czy dana osoba kłamie, jakie działają na nią emocje, co ją łączy z kimś innym, ale również daje podstawowe informacje na temat jej magii, siły fizycznej i psychicznej oraz stanu zdrowia. Dodatkowo widzi wszystkie zaklęcia w postaci aur (buffy/debuffy, klątwy itd.) nałożone na daną postać. Widzi też ślady aury zostawione przez kogoś nie dawniej niż (...)
  • księżycowa manipulantka - może w niezbyt znaczący sposób wpływać na nastrój otaczających ja osób i atmosferę w towarzystwie (np. uspokoi rozjuszone, ale nieagresywne z natury zwierzę, jak pies), a także ma umiejętność uwidocznienia aury dla osób, które normalnie nie mogą jej dostrzec. Ponadto może wpływać na swój wizerunek - wzbudzać sympatię, czy też strach.
  • srebrzysta łuna - srebrna aura dziewczyny za pomocą jej mocy magicznej może zostać zmaterializowana i uformowana w różnego rodzaju kształty typu ostrza, strzały i pociski. Zorana jednak nie korzysta najczęściej z tego aspektu jej magii, chyba że do wytwarzania np. tarcz. Za pomocą tej pwmki może również wytworzyć przedmiot wielkości kubka o trwałości szkła, który znika po jednym poście.


Zaklęcia:[list]
[*]księżycowy blask |B/A| - dzięki temu zaklęciu dziewczyna może wzmocnić lub osłabić jedną z cech: siła zaklęć, zasięg zaklęć, wytrzymałość (za równo pod względem wysiłku, jaki może wykonywać postać, jak i obrażeń, jakie może przyjąć), szybkość, siła (fizyczna), równowaga, wzrok, słuch, smak, dotyk. Zaklęciem można objąć maksymalnie trzy osoby, przy czym na im więcej osób działa czar, tym jest słabszy. Jednak można nałożyć go wielokrotnie na jedną osobę i powielić jego efekt.
Powrót do góry Go down
 
MOJA KA PE. Zorana Srebnikiv.
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Ekialdea (Zorana & Craig)

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Kot Terrorysta :: Archiwum :: 
Media Fiore
 :: Fiore News
-